środa, 25 lutego 2015

Sensu odnajdywanie

Czasem jest źle. Po prostu źle.
Nachodzi mnie chęć wpakowania wszystkiego do walizki i przełożenia biletu na najbliższy lot.
Albo najlepiej na wczoraj.

Kolejny dzień kiedy nie mam sił podnieść się z łóżka. Ciało odmawia mi posłuszeństwa, a każdy gwałtowniejszy ruch wywołuje czarność przed oczami. Stoję przed klasą ocierając strużki potu kapiące mi z twarzy i szyi. Duszność, która nie pozwala oddychać i wiecznie mokre od potu włosy. Chyba mam gorączkę... Nie... Przecież codziennie się tak czuję, a sprawdzam temperaturę.
Kolejny dzień kiedy wyłączają prąd. To już chyba szósty z kolei, kiedy prądu więcej nie ma niż jest. Daje się to szczególnie we znaki, kiedy np. wychodzę od dentysty z zębem w połowie "zrobionym". Dwadzieścia minut oczekiwania z watą w buzi. Dentysta stwierdza, że prąd na razie nie wróci i dalsze czekanie nie ma sensu...
Kolejny wieczór spędzony na produkcji 150 kart pracy dla maluchów w przedszkolu.
Kolejne poczucie frustracji kiedy mimo starań i całego wieczoru przygotowań, nie mogę zmotywować moi uczniów z technikum do podniesienia choć na chwilę zaspanej głowy z ławki...
Kolejny dzień kiedy moje chęci zrobienia czegoś rozbijają się o mur nie do przebicia.
Kolejny dzień kiedy widzę coś z czym nie mogę się pogodzić i świadomość że nic, ale to absolutnie nic nie mogę z tym zrobić...
Kolejny raz kiedy łzy bezsilności cisną mi się do oczu i mam chęć uderzyć pięścią w ścianę.
Kolejny raz kiedy wracam do pustego pokoju, a wszystkie moje myśli biegną do Polski gdzie zostawiłam wszystko...
Kolejny raz kiedy zadaje sobie pytanie po co ja właściwie tutaj jestem i czy to w ogóle ma jakiś sens...

Victora właśnie zostawiła mama. Zostawiła go ze swoim byłym partnerem, który nie jest nawet jego ojcem. Udaję, że tego nie wiem. Victor zawsze się uśmiecha, ale ostatnio jego oczy były przygasłe.
" Zgubiłem mój uśmiech", mówi mi któregoś dnia. Victor znajduje mnie na każdej przerwie w szkole. Rozmawiamy, żartujemy, wygłupiamy się...Zawsze odprowadza mnie pod następną klasę. Z czasem zauważam, że jego wielkie czarne oczy odzyskują dawny blask..

W kącie podwórka siedzi Olivier. Jest smutny i niewiele mówi. Jak zawsze...
Skulony w kłębek dłubie palcem w piachu. Przysiadam się. Grzebiemy w piasku razem. Po godzinie Olivier uśmiecha się do mnie...

Wychodzę z domu do szkoły. Do bramy pędzą uśmiechnięci Fidel i Toky. Czekają aby odprowadzić nas na lekcje.

W niedzielę po południu przychodzi Zouzar. Nie może zostać dziś na Oratorium. Przyszedł aby przynieść mi dwa namalowane przez siebie rysunki...

Na zajęciach w klasie z alfabetyzacją dostaję małą karteczkę. "Fidel love Justine <3". Czytam liścik a uśmiechnięta buzia znika za drzwiami.

Christiano próbuje ułożyć puzzle. Ma 14 lat, ale puzzle z Kubusiem Puchatkiem to dla niego nie lada wyzwanie. Na siłę stara się dopasować elementy zupełnie do siebie nie pasujące, ani kształtem, ani kolorem. Nawet maluchy przyglądają się ze zdziwieniem. Kiedy tłum gapiów się rozchodzi, spokojnie układamy puzzle jeszcze raz. "Kawałek buzi, musimy połączyć z jej drugą częścią...". Puzzle ułożone. Duma w oczach Christiano - bezcenna.

To są moje małe- wielkie radości. Chwile które dodają mi siły do pracy, wywołują uśmiech na twarzy i ciepło w sercu. To momenty które przypominają mi po co tutaj jestem. Wiem, że Pan Bóg wysłał mnie do nich po coś. Może właśnie dla tego jednego blasku w czyimś oku...


Ruda


piątek, 13 lutego 2015

Fabryka kolczyka

Wczorajsze popołudniowe oratorium zamieniło się w wielką fabrykę. I to fabrykę nie byle czego, bo kolczyków, bransoletek i innego rodzaju biżuterii. W skrócie wszystkiego co można wytworzyć przy pomocy plastikowych koralików, żyłki i nożyczek:))
Jak się szybko okazało, liczba małych i dużych (!) artystów przerosła nasze oczekiwania i trzeba było otworzyć kilka nowych stanowisk pracy:)))
Co może być zaskakujące, liczba chłopców zainteresowanych nawlekaniem różowych koralików była niemal równa liczbie dziewczynek. Każdy tutaj cieszy się z tego co jest i potrafi z tego korzystać:) Najwyżej wyprodukowana para kolczyków trafi do babci lub mamy....


Ruda


sobota, 7 lutego 2015

Wybuch radości!

Nigdy nie zapomnę tych zajęć!!!

6 luty, godz. 14.30- zajęcia plastyczne z nową grupą. 50 dzieci w wieku 9-10 lat. Wszyscy grzecznie siedzą w ławkach. W ich oczach widzę ogromną ciekawość, zniecierpliwienie oraz radość. W końcu to pierwsza plastyka w ich życiu. Rozdajemy nożyczki, kleje, kolorowe kartki oraz kredki. Oczy dzieci robią się coraz większe i większe. Oglądają każdy przedmiot, dotykają i wąchają. Zadanie jakie dostają to udekorowanie koperty na list dla bliskiej osoby. Mają już potrzebne rzeczy, pozostaję więc tylko zabrać się do pracy.

Ja chodzę między nimi, bacznie obserwuję i nie wierzę. Na początku mój wzrok przyciąga śliczna dziewczynka siedząca na końcu sali. Z uśmiechem na twarzy dotyka kolorowych kartek, jedną za drugą. Wącha, ogląda z każdej strony, a na koniec całuje. Jej zachwyt sprawia, że moje serce się uśmiecha, a w głowie pojawia się wdzięczność za dar tej misyjnej pracy.

Idę dalej... Zatrzymuje się przy chłopcu. Dobrze zbudowany, z wyglądu nawet trochę groźny. W ręku trzyma klej w sztyfcie i spogląda na mnie niewinnym, pytającym wzrokiem- do czego to służy, jak się to używa? Wykręcam mu klej i smaruję kartkę. On patrzy z niedowierzaniem, po czym sam próbuje tej „sztuczki”. Udało się! Na twarzy pojawia się bananowy uśmiech, satysfakcja oraz zwycięski gest uniesienia rąk. Ja ciesze się razem z Nim oraz klepię po ramieniu mówiąc „bravo!”.

W oddali widzę już kolejne dziecko proszące o pomoc. Tym razem nożyczki. Bardzo trudne w obsłudze (szczególnie gdy używa się ich po raz pierwszy). Szybka instrukcja obsługi i kwiatek wycięty. O zadowoleniu już chyba nie muszę wspominać. Tym razem wyrażonym okrzykiem radości „woooooooow!!!”.

I tak mijają mi te zajęcia. Chodzę po sali od ławki do ławki. Podziwiam uśmiechy, dziecięcy zachwyt oraz przeróżne gesty radości. Chodzę i w myśli dziękuję Bogu za to doświadczenie. Za każdy wybuch radości. Za tę naukę, którą otrzymuje od dzieci. Bo mi tak trudno „cieszyć się z tego, z tego co mam”.

Renia